Nabożeństwo - święto, teatr czy ceremoniał?

Nabożeństwo jest bez wątpienia jednym z tych elementów życia zboru, które wywołują najwięcej kontrowersji. Dobrze to, czy źle? To zależy - jeżeli taka postawa jest wynikiem szczególnej roli, jaką przyznajemy nabożeństwu w naszych zborach - jest to niewątpliwie dobra postawa. Jeśli zaś wspomniane krytyczne zainteresowanie jest jedynie li tylko próbą szukania kontrowersji za wszelką cenę, zwrócenia na siebie uwagi, czyli w rezultacie - kiedy okazuje się przejawem małej dojrzałości duchowej twórców tego zamieszania, nie wróży to dobrze, ani nabożeństwu, ani zborowi.

Jakie kwestie tak bardzo zaprzątają uwagę pilnych (czy zawsze?) uczestników nabożeństw? Najczęściej są to: kazanie, rodzaj muzyki i śpiewu wykonywanych podczas nabożeństwa, ubiór prowadzących nabożeństwo i tych, jedynie w nim uczestniczących, ich zachowanie się (w tym szczególnie dzieci). Już znacznie rzadziej obiektem kontrowersji są kwestie związane z merytoryczną zawartością nabożeństwa: jego program, duchowe zaangażowanie.

Jeszcze inaczej wygląda zainteresowanie nabożeństwem od strony pastora. On zwraca uwagę na punktualność wierzących, ich zaangażowanie w nabożeństwo poprzez śpiew, modlitwy, świadectwa. I tym właśnie kwestiom, chciałbym poświęcić ten artykuł. Nabożeństwo zasługuje, aby przypominać jego właściwą rangę.
Najpierw jednak musimy sobie powiedzieć, czym jest nabożeństwo w naszych oczach. Stąd moje założenie wstępne brzmi: nabożeństwo jest świętem i nabożeństwo jest służeniem Bogu i sobie nawzajem (jego uczestnikom).

Jeżeli zgadzamy się co do tych dwóch cech nabożeństwa, musimy się też zgodzić co do konkretnych tego następstw. A to z kolei pozwoli nam uniknąć pewnych nieporozumień, dotyczących wspomnianych na wstępie kontrowersji.

Uradowałem się, gdy mi powiedziano: Do domu Pana pójdziemy! (Ps 122:1)

Nabożeństwo jest świątecznym wydarzeniem -

- wspólnym spotkaniem z naszym Panem i Bogiem. To nie jest tylko jeden ze stałych elementów niedzieli. To szczególne wydarzenie duchowe i społecznościowe.
Czy nie zapomnieliśmy, że nabożeństwo jest spotkaniem z samym Panem Jezusem? Kiedy wybieramy się w jakieś szczególne miejsce, albo na spotkanie z kimś szczególnym jesteśmy podekscytowani i mniej lub bardziej przejęci. To nic, że nabożeństwo odbywa się w każdą niedzielę tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Biblię też czytamy wielokrotnie w tych samych miejscach, a pomimo to jej treści wciąż na nowo odkrywamy. To efekt Bożego działania. Czy nie jest podobnie z nabożeństwem - tam też Bóg działa tak, że każde nabożeństwo jest zupełnie innym wydarzeniem. Tylko czy potrafimy to dostrzec?
Kiedyś do Spurgeona przyszedł strapiony młody kaznodzieja mówiąc, że nie widzi efektów swoich kazań.

- Czy za każdym razem chciałbyś widzieć efekty swojego zwiastowania? - zapytał go Spurgeon. - No, nie - odpowiedział zaskoczony kaznodzieja. - No widzisz, dlatego ich nie masz - brzmiała odpowiedź.

Czy aby trochę podobnie nie jest z nami, uczestnikami nabożeństw? Idziemy w niedzielę do zboru, jak zawsze - bo jest to naturalny porządek rzeczy dla chrześcijanina: niedzielne przedpołudnie należy spędzić w zborze. To oczywiste (no, może nie dla wszystkich). Ale ilu z nas i jak często zastanawia się: co też Bóg chciałby dziś do mnie powiedzieć? Na co zwrócić mi uwagę? Co przypomnieć? Za co napomnieć? To nie są tylko pytania retoryczne. Można co prawda budować się samym nastrojem, być poruszonym atmosferą nabożeństwa, ale, choć są to dobre - jednak jedynie krótkotrwałe efekty uczestniczenia w nabożeństwie. Natomiast w protestanckiej perspektywie nabożeństwa jego osią jest kazanie - zwiastowanie Bożego Słowa. Aby więc mieć z nabożeństwa jak największą korzyść powinniśmy naprawdę przygotować się do odbioru kazania. Nawet jeśli nie zawsze i nie wszędzie kazania stoją na najwyższym poziomie - również w tym możemy mieć swój udział: modlić się o kaznodzieję i przed nabożeństwem i w trakcie kazania. Wszak Bóg może do nas przemówić nie tylko poprzez krasomówcze figury retoryczne, ale i "przez głupie zwiastowanie" (1Kor 1:21).

Chyba dobrym sprawdzianem naszego przygotowania się do słuchania zwiastowanego Słowa i gotowości do przyjmowania Bożej nauki dla nas jest to, jak bardzo kazanie wpływa na nasze rozmowy po nabożeństwie. Nieźle jest, kiedy się słyszy, że było dzisiaj dobre kazanie. Ale jak często zdarzyło nam się rozmawiać po nabożeństwie na temat - nawet nie tyle samego kazania - ile treści w nim poruszonych? A tak po powrocie do domu pozostaje już tylko wrażenie: dobre kazanie dzisiaj usłyszałem. Ale o czym mówił kaznodzieja? Dla niego jest to powodem do największej satysfakcji z pracy jaką wykonał, a dla wierzących następna okazja dla wyniesienia duchowych korzyści z nabożeństwa.

I jeszcze jedna kwestia wiążąca się z tematyką tej części naszego rozważania: czy to ma znaczenie jak się ubiorę na nabożeństwo? To zależy jak traktuję nabożeństwo. Skoro, jak powiedzieliśmy, jest ono świątecznym spotkaniem z Bogiem, Panem Wszechświata - naturalnym się wydaje, że na taką okazję będę chciał się ubrać odświętnie, szczególnie. Aby okazać szacunek osobie, z którą mam się spotkać. Tak samo, jak w naszych ludzkich, ziemskich realiach. Są okazje, na które ubieramy się inaczej niż zwykle. I nie chodzi tu o to, że na nabożeństwo obowiązuje jakiś szczególny strój - mundurek chrześcijański - np. ciemny garnitur dla mężczyzn i podobnie elegancki kostium, czy sukienka dla kobiet. Nie w tym rzecz. Przecież każdy z nas ma w swojej szafie rzeczy, które ubiera na co dzień i te na szczególne okazje. Kiedy Paweł pisał do Tymoteusza o naczyniach do celów pospolitych i celów zaszczytnych (2 Tm 2:20-21) - miał na myśli naszą postawę wobec Boga w jej różnych aspektach. Np. kiedy wybieram się na czyjś ślub, jakąś uroczystość, egzamin, na spotkanie z osobą, na której mi zależy - nie ubiorę się "byle jak", bo będę się czuł nieswojo, jeśli wszyscy inni będą wyglądać elegencko, a ja "jak z lasu" (przypomnijmy sobie przypowieść o uczcie i weselnej szacie - Mt 22:11-13). O dziwo, problem ten wcale nie dotyczy tylko młodzieży, jak by się to mogło wydawać. Kiedy nie tak dawno byłem pastorem dużego zboru - nawet w pierwszą niedzielę miesiąca, kiedy była Wieczerza Pańska - niełatwo było zebrać 4 mężczyzn, którzy przyszli na nabożeństwo w marynarkach (to nie zakon, tylko w kulturze zachodniej kanon męskiej elegancji).

Cóż tedy, bracia? Gdy się schodzicie, jeden z was służy psalmem, inny nauką, inny objawieniem... (1Kor 14:26)

Nabożeństwo jest służeniem Bogu i sobie nawzajem

Niestety obawiam się, że (chociaż nikt tego nie powie wprost) - jeśli chodzi o cel przyjścia na nabożeństwo dominuje w naszych szeregach postawa przyjścia na nabożeństwo, aby się zbudować, nakarmić duchowym pokarmem, także spotkać z przyjaciółmi. To i tak lepiej niż "zaliczanie" mszy ze względu na obawę przed popełnieniem poważnego grzechu (z powodu opuszczenia jej) -jak to wygląda nierzadko w przypadku członków Kościoła rzymsko-katolickiego.

Ta druga cecha nabożeństwa (służenie Bogu i sobie nawzajem) pomaga nam znaleźć odpowiedź na kilka dalszych problemów pojawiających się w związku z niedzielną społecznością - tych mianowicie, które są efektem indywidualnych preferencji. Komuś nie podoba się klaskanie podczas śpiewu, komuś używanie takich, a nie innych instrumentów, długość śpiewu, czy temat wygłoszonego kazania. Tu jednak warto powstrzymać się ze swoim sarkazmem i uświadomić sobie, że naszą postawą powinno być: nie nabożeństwo dla mnie, ale ja dla Boga i moich bliźnich. Nie mogę się oburzać na coś, co być może innych buduje i im pomaga. Być może to, co do mnie nie przemawia, jest dobre i pożyteczne dla innych uczestników nabożeństwa. Ale uwaga: ta zasada ma dwa końce - to, co wydaje się dobre prowadzącemu, wcale nie musi takim być dla reszty zgromadzenia.

Aby uniknąć niepotrzebnych napięć i nieporozumień na tym tle wystarczy do nabożeństwa podejść w sposób właściwy dla jego natury.
Nabożeństwo nie jest teatrem jednego aktora, który ma swoją sztywną ofertę dla wszystkich uczestników spektaklu. Nabożeństwo jest wspólnym budowaniem spotkania wierzących z Bogiem. A znaczy to, że nie powinno być tu ani monopolu pastora z jego programem autorskim, ani obojętnego i biernego uczestnictwa wiernych. Dobrze jest, kiedy obie strony to rozumieją. Wspólnie tworząc to świąteczne wydarzenie spotkania społeczności wierzących z Bogiem i z sobą nawzajem mamy dużą szansę na uniknięcie zarówno typowych ewentualnych narzekań ze strony zborowników, jak i frustracji pastora, kiedy patrzy na pustawą i powoli zapełniającą się salę w godzinie rozpoczęcia nabożeństwa, czy bezskutecznie czeka za kazalnicą na reakcję w odpowiedzi na zachętę do składania świadectwa Bożego działania w życiu wierzących.

Na pewno wygodniej jest przyjść do zboru w niedzielę z oczekiwaniem przeżycia czegoś niezwykłego, ale z pozycji widza uczestniczącego w podniosłym ceremoniale - starannie przygotowanym przez opłacanych fachowców i nienagannie poprowadzonym. Tylko co to ma wspólnego z nowotestamentową społecznością wierzących ze swoim Panem.

Nabożeństwo to nasze wspólne święto. Od naszego zaangażowania zależy więc na ile zadowoleni, zachęceni i zbudowani będziemy jego przebiegiem.


Włodzimierz Tasak
Artykuł był opublikowany w miesięczniku "Słowo Prawdy" 7-8/1997